2017-08-10
Urlop trwa od soboty. Jest dobrze. Trochę odpoczywam, trochę nie. Leniwa część, pełna gości i miasta i jarmarku i plaży i grania jest za mną, teraz nastał czas spakowania się w trzydziestolitrowy plecak i torbę A4 na dziesięć dni i wsiąść w pociąg.
Aktualnie jestem w połowie drogi między Gdańskiem a Wrocławiem. InterCity, klimatyzacji za mało, ludzi za dużo, ktoś stoi. Dziecko obok na zmianę drze mordę, znajduje piszczące elementy i daje się uciszać.
Polak na urlopie.
Miałem rano solidny kac posttowarzyski, to uczucie kiedy spędzasz z kimś kilka dni w swoim mieszkaniu ale nagle ten ktoś wyjeżdża, ty za to musisz zostać z echem ścian, plecakiem do zapakowania i naczyniami do umycia. To nieprzyjemne, puste uczucie, które sprawia, że następnym razem ciężej się cieszyć spotkaniem, bo wiedza o tym, że wszystko mija sprawia, że bardziej czeka sie na koniec niż cieszy trwaniem.
Głupie to, wiem. Co poradzę.
Jadę do palnika, nie bylem rok we Wrocławiu. Jutro atakujemy DoubleBack3. Będzie dobrze, musi być. W końcu długo czekałem na ten urlop. Mam zamiar po nim zacząć szukać pracy. Pewnie też zapisać się na terapię. Trzeba. Po prostu trzeba.
2017-08-20
W pociągu, w drodze, jadąc po dziesięciu dzikich i wspaniałych dniach do Gdańska z Katowic.
Zaliczone Wrocław / Morsko / Tychy / Rogoźnik / Cieszyn / Gliwice / Katowice.
Odpocząłem. Poobijałem się o ludzi. Spędzałem czas. Jakie to wszystko było dobre i jak bardzo jakaś część mnie cholernie boi się wrócić do domu, gdzie znowu wpadnę w standardowy rytm doby, życia, w cykle stałe.
Siedzę tyłem do kierunku jazdy, mogąc patrzeć w stronę przygód skończonych.
Morsko.
DoubleBack 3.
Jest taki rodzaj rodziny, którą sie wybiera, wybiera się świadomie ale też niejako przez osmozę. Dla mnie takim rodzajem rodziny są ludzie, których zacząłem stopniowo poznawać ponad jedenaście lat temu, jak w marcu 2006 roku pojechałem na mój pierwszy konwent. to było bardzo nowe uczucie, być otoczonym przez tak wiele osób, które rozumieją co mnie jara i dlaczego.
I jeździłem, przez następne lata zaliczyłem tych wypadów sporo i każdy był w jakiś sposób wyjątkowy.
Dlatego DB3 to nie był konwent, to był jakiś szalony zjazd rodzinny pełen ciepła i pozytywnej energii. Doskonale było tam być.
Miałem jeszcze w pierwszym pociągu tej podróży plan, że codziennie lub co drugi dzień będę pisał, dzielił energię na kawałki i magazynował ją w pliku, który później zamieni się we wpis, który masz teraz przed oczami, ale to było nie do zrobienia.
Od pobudki po sen byłem zaabsorbowany. Zwiedzaniem, rozmawianiem, odpoczywaniem, graniem, głaskaniem kotów, podziwianiem miast z miejsc widokowych, zmienianiem miejsc położenia.
To zdecydowanie jest mój ulubiony sposób odpoczynku - trasa. Przeskakiwanie z miejsca na miejsce. Odreagowanie reakcji alergicznych na stagnację codzienności. Problem jest zawsze w tym wszystkim taki sam jak ten wspomniany na samym początku - kac mentalny po całości. Po ostatniej przygodzie, po rozpakowaniu, zrobieniu prania, rozłożeniu pamiątek, ostatnim checkinie na facebooku.
Żal, że tamtych chwil nie dało rozciągnąć się bardziej, nacieszyć się mocniej. Strach, że podobnych już nie będzie. Niepokój, że coś przegapiłem, istotne momenty, które nie powrócą. Gorycz, że [...].
Ale też radość, że byłem, spędziłem, przeżyłem. Konflikty w głowie były, są i będą. Nie poradzisz, Michał.
Pozostaje mi echo słów P. "Pisz! Chcę czytać to, co napiszesz. Wiem, że to lubisz, pisz!".
Dobrze. Po to mam netbook. Zagryźmy zęby. Róbmy swoje. Każdy w sobie coś, co albo będzie leżeć i zdychać albo będzie eksplorowane i rozwijane. Bynajmniej nie wszystko jest unikatowe, wspaniałe, oryginalne. Ale co z tego ulepimy zależy tylko od nas, jak sądzę.
/A póki co liczę na jakiś link od ciebie./
Do następnego.
- n.