2012/11/29

Niepoległy ból dupy na tle eksplozji.


Lao Che rozsadza Świętego Marcina.

Fascynuje mnie instytucja dnia niepodległości w Polsce. Od zawsze. 

Będąc dzieciakiem telewizji kablowej zostałem nakarmiony obrazami fajerwerków, parad, radości, chęci i innych miłych dla oka rzeczy z USA, po czym zostałem skonfrontowany z szarą, brutalną rzeczywistością. Szarzy ludzie, kładący szare kwiaty na szarych grobach, przy szarej pogodzie, z szarą muzyką, oglądani w kolorowym telewizorze. Coś było nie halo. Nikt nie potrafił małemu Michałowi wytłumaczyć, dlaczego u licha tutaj to żałośnie smutne święto. Kurde, odzyskaliśmy niepodległość! To chyba fajnie? Nie? Serio? Ani trochę?

Damn, znów źle.

Mam wrażenie, że tylko w Polsce można było wybrać tak smutną porę roku, jak jesień na taki doniosły czyn. Serio. 

Ostatnie dwa lata sytuacja w dziedzinie aktywności niesamowicie się poprawiła w skali kraju, jako, że wszyscy żyją tym, że w Warszawie biją się po mordach. Na Euro też się bili. Dlaczego nie? Dobrze tak, czasem rozładować parę. Co prawda nagle z tematu niepodległości poprzechodziliśmy do homoseksualizmu, nacjonalizmu, zaglądania do łóżek i sprawdzania kolorów sznurówek. Mały warm-up zrobili żałobnicy w Święto Zmarłych naparzając się na cmentarzach, bo ciasno. Skąd tyle frustracji?

I widzicie, tutaj wchodzi Poznań, od jakiegoś-już-czasu moje miasto, w którym jestem na tyle długo, że miałem okazję spędzić tutaj dwukrotnie jedenastego listopada. Wiecie, co tutaj się dzieje? Wszyscy mają w dupie niepodległe święto mordobicia. Ponieważ tutaj są imieniny ulicy. Ulicy Świętego Marcina. 

Przyznam się w pełni szczerze, że dwukrotnie opowiadano mi legendę o tym, dlaczego pan Marcin jest dla Poznaniaków taki zarąbiście ważny i dlaczego ma taką wyczesaną ulicę w samym centrum, ale za diabła nie pamiętam. Za to dzięki niemu mam swoją paradę, mam swoje fajerwerki, mam koncerty, mam eventy w bramach, stragany, okazjonalne rogale (boże, jakie to dobre rogale!) i ogólnie radosną atmosferę. Przy której nie boję się wyjść na zewnątrz, za co Poznaniowi dziękuję.

Zanim ktoś mi powie, że jestem apolitycznym sukinsynem i nie przejmuję się tak ważną uroczystością państwową na rzecz jakiejś głupiej ulicy, pozwolę sobie zaprezentować zdjęcia z fajerwerków Poznańskich i Warszawskich:

Poznań.
 Poznański show z muzyki i ognia, po fantastycznych koncertach i rozładowaniu całej energii we wspólnym tłumie, kontra...



Warszawa, zaczerpnięte z tvn24.pl
...podpalony samochód. Pretty much. Podczas widowiskowego mordobicia.



Zatem oficjalnie dopóki ten kraj nie nauczy się świętować w normalny, ludzki sposób, ja będę się trzymał ulicy, która dała mi darmowy koncert Lao Che. Sorry, no bonus.

Chciałbym też (tak wiecie, z okazji frustrowania się na kraj) poświęcić linijkę ciszy dla legendarnego już Brunona K, zwanego w sieci Borazolem, jak doinformował mnie Wprost, za bycie Polskim Guyem Fawksem. Z boku cała sytuacja wydaje się umiarkowanie zabawna, ale fakt jest taki, że koleś miał zadatki na pierwszego, poważnego, Polskiego terrorystę. Żarty żartami, ale zastanówmy się chwilę, jak bardzo źle musi się dziać, jak takie coś miewa cichy poklask społeczny.

Przejdźmy zatem do rzeczy zgoła milszych i kompletnie niezwiązanych z tematem:

Ludzie, udało mi się zdobyć czapkę-husky!
I nazwałem go Tymoteusz! Na zdjęciu z Jaśminą.
Jak zobaczycie na Poznańskich ulicach pajaca, który ma na głowie psi łeb i dłonie schowane w doczepionych do niego rękawicach, które mogą też być szalikiem, to macie wysoki procent szans na to, że to ja. Pomachajcie, odmacham. Nie da się być smutnym w tej czapie! Jest absolutnie rewelacyjna. Każdy powinien taką mieć. Totalnie.

Z innych ciekawostek, dzięki uprzejmości Tomasza i firmie House mogłem brać udział w przedpremierowym pokazie filmu Seven Psychopats, który do kin zawita już jutro. Zdecydowanie jeden z lepszych filmów, jakie widziałem w tym roku, niekoniecznie trzeba go obejrzeć w kinie. Mocno pachnie stylem pana Ritchiego, ale dla mnie to ogromny plus. Jeżeli nie macie co robić ze znajomymi w weekend, zapraszam do kin, jeżeli szukacie czegoś na wieczór filmowy, to poczekajcie aż wyjdzie na DVD. Fantastyczna rola pana Walkena, rewelacyjny Colin Farrell i absolutnie rozbrajający Sam Rockwell. Jest się z czego śmiać, jest do czego smucić i jest przy czym się rozczulić. Film miał mnie od pierwszej do ostatniej sceny, nieprzerwanie. Dla ciekawskich zostawiam trailer:


Na końcu zostawiam serdeczne podziękowania dla Macieja Frączyka, którego internet zna bardziej jako Niekrytego Krytyka, który opublikował mój poprzedni tekst u siebie i sprowadził tu bardzo wiele osób tym miłym gestem.

Dzięki ci wielkie!

Oraz, klasycznie, piosenka. Nuta na dziś to Lao Che, miłe wspomnienie koncertu i przy okazji dobra piosenka.



Siedemnastego października wypuścili nowy album, warto im poświęcić trochę czasu.

Obiecuję zdecydowanie zwiększyć częstotliwość not, zebrać się w garść i pisać! Trzymajcie się, do następnego!

2012/11/19

Depresja słowem popularnym, czyli moda na smutek.

Słuchajcie Spike'a, mądrze gada.

Mamy jesień. Jesień odznacza się paroma istotnymi rzeczami. Drzewa liście zrzucają, wicher słabe drzewa łamie, a silne głaszcze, czasem zima zaskoczy drogowców, jest parę smutnych świąt, dni są krótsze i ogólnie piździ.

Czym jeszcze charakteryzuje się jesień? Oczywiście, jesienną deprechą! To chyba najpopularniejsze polskie schorzenie dostępne w wieku 13-45.

Ale jak tutaj czerpać radość z życia? Jak tu się cieszyć, jak przyroda powoli kurczy się do nor i zdycha? Jak się jarać dniami, skoro zaczynają trwać mniej niż siedzisz w szkole czy pracy? Jak patrzysz za okno i masz święto trupa, za tym idące zarąbiście smutne święto niepodległości (ponieważ najwyraźniej odzyskanie niepodległości to jedna z najsmutniejszych rzeczy jaka nam się stała, ale o tym kiedy indziej), złote liście w chwilę wilgotnieją i czernieją, także zamiast iść po chrupiącym suszu dreptasz radośnie po zgniliźnie drzew?

Lecąc przez tajmlajny ludzi którzy są moimi znajomymi na facebooku widzę masę cytatów o tym jak jest beznadziejnie, szaro, za dzieciaka i komuny było lepiej, że cierpią jak Maria Peszek w Bangkoku oraz - co interesujące - że w XIX wieku na Hiszpańskim dworze królewskim karły były trzymane jako zabawki.

Sam w tej szarej beznadziei jestem wcale niewiele lepszy, jasne. Ale hej, oddajcie mi to, że ja jestem spieprzony konsekwentnie cały rok, nie tylko wtedy, jak browar w plenerze grozi bezpłodnością przez przymarznięcie sprzętu do elementu otoczenia. I wiecie co? Zdradzę wam sekret. Da się coś z tym zrobić.

Serio! Da się cieszyć jesienią. I to używając tylko legalnych rzeczy.

Tak, wiem że alkohol jest legalny, nie o to chodzi.

Znajdź sobie jakieś hobby, jeżeli żadnego nie masz. Jeżeli jakieś masz, to je odkurz. Jeżeli lubisz pić - napij się, tylko nie rozrabiaj. Jeżeli lubisz rozrabiać to jesteś dziwny, ale spoko, bylebyś nikomu nie robił krzywdy. Jeżeli lubisz robić komuś krzywdę, zgłoś się na najbliższy komisariat. Jeżeli lubisz zbierać znaczki, to super. Jeżeli lubisz grać w gry to to kurna rób. Filozofia działania ma tutaj wartości ujemne. Kup herbatę, której nie piłeś. Obejrzyj film, który przegapiłeś. Rzuć papierosy i rób brzuszki. Zaprzyjaźnij się z karłem. Zaskocz ZAiKS i kup oryginalną płytę.

Możesz też siedzieć w kącie i ryczeć. Też działa. Ja jestem prokrastynatorem (trudne słowo) z latami praktyki, nigdy za nic nie potrafię się zabrać porządnie. Ale ściskam się za mentalne jaja i jakoś idzie. Wróciłem do pisania. Znów trochę gram. Nadal mam okropne zjazdy, ale przynajmniej znajduję te chwile, kiedy coś działa i staram się je pielęgnować. W ten czy inny sposób.

Przestań się uśmiechać, zboczeńcu.

Żyjemy w czasach gdzie byle dół rośnie do "depresji". Jak robisz się trochę osowiały, to masz depresję. Jak masz gorszy dzień, to masz początki depresji. Jak robisz sobie leniwy dzień, w którym nie wychodzisz z łóżka poza załatwianiem podstawowych potrzeb, to może masz początki depresji, bo oni leżą w łóżkach, zwyrodnialcy. Jak masz dzień, gdzie wszystko cię wkurza, to może zaczynasz wpadać w anhedonię, która prowadzi do depresji. 

Teraz uwaga, skupmy się. A może po prostu masz się trochę chujowo i wyolbrzymiasz jak pajac? Może tak naprawdę dajesz się ponieść temu, że wszystko zdycha a ludzie w Warszawie obwiniają Tuska za tłok na cmentarzu? Może wcale nie jest tak beznadziejnie i wcale tak nie śmierdzi? Bądź dorosły, wstań, podetrzyj tyłek, wciągnij spodnie i się rozejrzyj. Jak spuścisz wodę to i smród zniknie.

Weźcie sobie do serca słowa Spike'a z obrazka na wstępie. Co się dzieje, to się dzieje. Zauważyłem ostatnio jedną rzecz. Mieszkam na tym dziewiątym piętrze, do niedawna paliłem, czasem robiłem to wychylając się przez okno (co jest całkiem zabawne, bo mam lęk wysokości). Na początku czułem się głupio stercząc połową ciała na zewnątrz w dziwnych pozycjach, z czasem zauważyłem, że nikt z przechodniów nie zwraca na to uwagi. Ludzie nie patrzą się w niebo. Mamy tu naprawdę przezajebisty widok, wielka niebieska połać do podziwiania. A wszyscy wgapiają się w zapluty chodnik. To nie działa. Nie wiecie, co przegapiacie.

Nie masz depresji, pajacu. Jesteś niewyżyty emocjonalnie, za dużo magazynujesz. Da się jarać rzeczami jesienią, da się cieszyć jak wszystko wgniata w ziemię. Pamiętajcie, na filmach zawsze najlepiej wyglądają ci, który się uśmiechają po tym, jak dostali w ryj. Podnieśmy się wszyscy i przyjmy przed siebie. Do tego zostaliśmy zaprojektowani. Depresja srepresja, chcesz wiedzieć czy ją masz? Idź kurwa do terapeuty, a nie czytaj teksty na blogach.


Serio, to podobno działa.


Posłowiem:
Tekst był napisany dłuższy czas temu, tylko czekał na publikację gdzieś indziej. Nie doczekał się, zatem trafia tutaj. Nowa, świeża nota pojawi się relatywnie niedługo.

W nagrodę za cierpliwość, tradycyjnie, piosenka. Tym razem mój ukochany Koniec Świata, który powitam godnym skakaniem trzydziestego listopada w Poznańskim klubie U Bazyla. Jak ktoś chętny, to zapraszam, bilety w przedsprzedaży za piętnaście złociszy, w dniu koncertu za dwadzieścia.