2011/04/30

Niemoc, papierosy i powolny rozkład.

Od dwóch tygodni z hakiem niemal codziennie otwieram ten przeklęty edytor tekstu i wgapiam się w niego jakby miał mi dać odpowiedź na wszystkie moje pytania. Zastanawiam się, co napisać, jak się ująć w słowie i gdzie, do cholery, podziały się wszystkie moje wcześniejsze pomysły. Muzyka nie ta, humor inny, świat nie współgra, torrent się ściągnął, trzeba odpalić cokolwiek tam było, papierosy się skończyły. O, teraz brakuje mi słuchawek. Zaraz coś się z tym zrobi.

Składam się ciągle i nieprzerwanie z niedopasowanych irytacji. Niemożność znalezienia pracy, nieobecność ojca na święta, które nie powinny mnie obchodzić - staruszek wybrał nową, lepszą rodzinę, ciągły brak gotówki, ponaglenia z banku, moja najnowsza była, która okazała się fascynującym przypadkiem osoby, której w ogóle nie poznałem, kolejne buty w okolice pachwinowe.

Powoli i skutecznie się wyczerpuję. Ciekaw jestem ile jeszcze razy uda mi się pozorować siłę, ściemniać, że dam radę, że się podniosę.

Właśnie okno obok zadano mi dobre pytanie.

[Q] Jesteś pogodzony ze swoim życiem?
[n] Nie, ani trochę. Nienawidzę go.


Fakt jest taki, że coraz mniej mam sił na ruszenie dupy z łóżka rano. Utrudnia to też narastający z dnia na dzień ból w prawej nodze. Dlaczego trudniej? Bo nie ma po co. Bo w sumie każdy dzień ma coraz mniej do zaoferowania, coraz mniej rzeczy, którymi mógłby mnie zaskoczyć, przejąć, wywołać jakąkolwiek emocję.

A kiedy spokój zamiera budzą się demony.

Ostatnimi czasy tak bardzo przysysam się do kompa, że kiedy już gdzieś wychodzę i faktycznie coś robię, to kończy się to coraz gorzej i głośniej. Tak bardzo się izoluję i czuję się izolowany, że energia, kiedyś pożytkowana na pracę, ludzi, cokolwiek uchodzi z głośnym hukiem. Jestem odcięty, wzbieram. Wychodzę, wybucham. Simple, as this.

Coraz częściej mam ochotę znaleźć stosy kolorowych pigułek, które by mnie ładnie wyprostowały i odcięły moje emocje od wszystkiego, pozostawiając na mordzie wyłącznie tępy wyraz twarzy z sugestią uśmiechu. Pewnie wtedy byłbym bardziej strawny dla ludzi i lepiej spełniał wymagania społeczne. Ja, jako ja jestem zdecydowanie zbyt nieprzewidywalny i beznadziejny. Przegrana jednostka ludzka - to fajnie brzmi.

Zasłaniam się obłokami dymu papierosowego, sarkazmu i tandetnej ironii, chamstwem i pijackim wrzaskiem. Miałem iść do przodu, a tak naprawdę ciągle się cofam. Co drugi dzień jest mi przypominane, że za chwilę zostanę sam (dosłownie, staruszek się wynosi), a ja mogę już tylko wzruszać ramionami i poczochrany, w wymiętym tiszercie odpalić kolejnego papierosa i trenować niebycie. Albo być bardzo głośno gdzieś indziej. W końcu kiedy nie ma nic do stracenia, to łatwiej wskoczyć w ogień - skoro może być tylko gorzej, niech będzie gorzej z hałasem.

Przestaję widzieć jakikolwiek sens, cel, potrzebę. Coraz bardziej. Siedzę, rozciągam korzenie, wypuszczam liście, w końcu wiosna przyszła. Niedokończone projekty, próby wykrzesania czegoś z siebie, przejmująca samotność.

Kiedyś najbardziej bałem się zostać samotnym. Teraz wiem, że gorzej jest być samotnym będąc otoczonym przez ludzi.
- "World's Greatest Dad"

Ten cytat bardzo do mnie przemówił. Coraz mniej komfortowo czuję się pośród ludzi tutaj, z małymi wyjątkami. Coraz bardziej klaustrofobiczne robi się dla mnie miasto, które ma 200 000+ mieszkańców. Chciałbym z niego uciec, za wszelką cenę. Tylko, że nie mam jak. I to jest ten ból. Kurwa.

[n] Prezentujemy w miarę odległe bieguny, ale czasem mamy sporo punktów wspólnych. Ciekawe. Co prawda wniosek wybitnie pospieszny w stosunku do czasu znajomości, ale wiesz.
[Q] Zgadza się jedno. Jesteśmy popierdoleni.


Zastanawia mnie ilu jest takich ludzi jak ja. Nie na świecie, nie w tym kraju, nawet nie w tym mieście. W promieniu najbliższych czterech ulic. Ilu ludzi, którzy odwiedzają te same knajpy co ja, których znam, ma podobne problemy, tylko, że radzi sobie z nimi. Albo je lepiej ukrywa. Ja mam raczej ekshibicjonistyczną naturę, obnażam się tekstem, przez co wiele osób myśli, że bardzo pożądam współczucia i klepania po plecach.

Dla tej grupy mam oficjalny komunikat - piszę to wszystko, bo jest mi po wypluciu tego jadu z siebie trochę lepiej. Jeżeli swojego zdania się trzymasz, to znaczy, że mnie mało znasz. Simple, as this.

Myślę, że póki co to jest dobry punkt na zakończenie tych wypocin. I tak nic twórczego tutaj nie dorzucę, będzie to tylko coraz bardziej przypominało wpis niezrozumianego przez świat piętnastolatka. Mam nadzieję tylko, że uda mi się stworzyć coś konkretniejszego w niedługim czasie.

I że, tak po ludzku, będzie mi lepiej na tym pierdolonym świecie.

Pozwolę sobie jeszcze dorzucić osobne podziękowania dla Q, która dzielnie wytrzymuje dzisiejszej nocy pisanie ze mną.


Dobranoc.

2011/04/12

- 4 -

Słowem wstępu: jeżeli nie czytałeś/łaś poprzednich trzech części, bo są z dosyć dawna to odsyłam do starego bloga w celu zapoznania się. Notki o analogicznych tytułach z okresu październik/listopad 2009.





Siedzę przed komputerem. Zwijam się w szczelną kulkę siebiem trzęsącą, w ciemnym pokoju, na fotelu, z piwem pod ręką i papierosem w drżącej dłoni. Zaczynam wyczuwać inny zapach. Przerażająco znajomy.

- Myślałem, że chociaż ty mi dasz spokój. Od końcówki dwa tysiące dziewiątego cię nie widziałem.
Gratulacje, wyczułeś mnie.
- Czego tu gratulować. Jesteś częścią mnie, czuję cię.
A jednak nie spotkaliśmy się zdrowe siedemnaście miesięcy.
- Myślałem, że się ciebie pozbyłem.

Lekko przetłuszczone, długie włosy opadły mi na ramiona i szyję, mocna ręka opadłą mi na bark, broda podrapała mnie w szyję, dym poleciał w twarz.

- Widzę, że ty zachowałeś włosy.
Jakże mógłbym być personifikacją twojej złej strony bez długich włosów i odpowiedniego zarotu? To przecież klasyczne cliché.
- I myślałby ktoś, że właśnie ty się tym przejmujesz. Gdzie byłeś?
Przez ten czas? Wszędzie i nigdzie. Tak naprawdę za twoimi plecami, obserwując, szepcząc, podjudzając. Jesteś boską marionetką.
- I dlaczego cię nie widziałem?

Jego oczy zapłonęły starą czerwienią.

Bo mnie wypierałeś. Udawałeś, że mnie nie ma, że nie istnieję i że nigdy mnie nie było. Proste. Stwierdziłem, że ukryję się na chwilę, że przeczekam, że mnie nie będzie widać.
- Cóż, byłeś w tym przerażająco dobry. Dlaczego pojawiłeś się teraz? Wiesz, że powinienem się wyspać, wstaję o szóstej.
Tak, kurwa, wiem. Przecież wiem wszystko o tobie, już zapomniałeś?
- Nie, nie zapomniałem. Nadal - dlaczego teraz?
Bo to odpowiedni moment, jak sądzę. Nie byłeś tak rozpierdolony od półtorej roku. Spójrz na siebie, do kurwy! Siedzisz tu, trzęsiesz się, z oczu wyciskają się łzy, ze słuchawek kolejny remiks Daft Punk. Trzymasz się tej pustej puszki jak gówniarz matki, a pomięty filtr papierosa pokazuje, że do niego też żywisz jakieś uczucia. Jaka okazja mogłaby być lepsza?
- Wypierdalaj. Wiesz doskonale co się dzieje, wiesz jak się czuję, wiesz kto i kiedy mi zmarł w ciągu ostatnich dwóch tygodni, a przypominam, że trochę tego było. Czego, kurwa, chcesz?

Obrzuciłem go chłodnym i jadowitym spojrzeniem. Prezentował się nawet nieźle, pewnie tak bym wyglądał, gdyby nie pomysł ogolenia włosów. Długie, rozpuszczone włosy do pasa, lekko nierówne okulary, klasyczny, czarny tiszert, dziurawe przy bucie jeansy i glany. Typowy on. Zwykły Odium. Milczał, jego oczy płonęły czerwienią, papieros lekko się dopalał.

Czego chcę? Popatrzeć z bliska jak się rozpierdalasz na kawałki, Michał. Tego chcę. Czego mogę chcieć jako, khem, przypominam, twoja zła strona? Dajesz mi ostatnio spore pole do popisu.
- Ta, wiem. Nazbierało mi się, rzeczy o których nie chcę nawet pamiętać, a które wracają do mnie falami. Wszystkie te męczące kurestwa.
Otóż to.

Podszedł do popielniczki i starannie zgasił w niej papierosa. Patrzył się na pogniecionego peta i mówił.

Jesteś wrakiem, gratulacje, jesteś niczym tonący statek. Pamiętasz, co mi powiedziałeś przy ostatnim spotkaniu, wtedy, w Krakowie, jak kompletnie upalony siedziałeś na tamtym fotelu?
- Tak, pamiętam. Że jesteś pewną formą mojego osobitego Boga, że w ten czy inny sposó” jesteś moim najbliższym przyjacielem.

Splunął do popielniczki podnosząc mały obłok popiołu.

No właśnie. Rany, jak ty mnie wtedy brzydziłeś. Nadal brzydzisz. Jesteś odstręczający. Masz szczęście, że żaden z twoich "przyjaciół" - do tego słowa dodał szczególny jad - nie ma pojęcia jaki jesteś naprawdę. Wszyscy kazaliby ci wypierdalać w kwadrans.
- Nie wiem. Może. Pewnie. Niewykluczone. Wszystko jest możliwe, nie?

Odwróciłem głowę w jego stronę, pokazując lekko podkrążone od płaczu oczy.

- Patrz, patrz jaki jestem słaby, patrz jak mało ze mnie zostało! Patrz, jak wszystko mnie niszczy, patrz jak powoli umieram, jak powoli umieramy, bo jak ja zniknę, to i ty ze mną!
Już to przerabialiśmy. Pierdol się. Tak naprawdę obydwoje wiemy, że w tobie jest coraz mnie Michała, a coraz więcej mnie. Z każdym zawodem, informacją, detalem, chwilą świadomości, wspomnieniem sprzed dwóch lat zanikasz, oddając mi pole. Nawet nie muszę się starać.

Wiedziałem, że ma rację. Nie oszukiwałem się. Każda nieodpowiedzialna decyzja, każda symulacja, każdy fałszywy uśmiech, każda gra to było jego pole. Jego pole, jego kości, moje nawet nie wykonane rzuty na obronę.

Spójrz na siebie, na te swoje napuchnięte oczy, na tego trzęsącego się, dogasającego szluga, na tę pogniecioną puszkę. Ty praktycznie mi się oddałeś.

Uśmiechnąłem się lekko.

- Mówisz..?
Tak.
- Wiesz, że jeszcze nie masz mnie całego?
Przecież z tobą rozmawiam, idioto, to nasuwa wniosek.
- "Idioto" w twoich ustach brzmi prawie jak pochlebstwo.
Nie przeceniaj się.
- Cóż, jeżeli jeszcze tu jesteś, to znaczy, że jesteś po coś, jeżeli ja tu jeszcze jestem, to znaczy, że coś ze mnie zostało. Tak, czy inaczej - przegrywasz.
Mylisz się. Jestem tak bliski wygranej, że mogę równie dobrze ci się pokazać i o tym powiedzieć. To kolejny powód, dla którego tu stoję.

Rzucił na mnie wściekle czerwonym okiem i zaczął powoli odchodzić w stronę drzwi.

Chcę ci przekazać, że jeszcze chwila i nie będzie z ciebie co zbierać; że jeszcze dosłownie kilka pęknięć i będziesz mój w stu procentach.
- To ostrzeżenie?
Nie, to informacja.
- Czyli jednak się o mnie jakkolwiek troszczysz.
Musi być równowaga. Jeżeli ty znikniesz do końca to i ja zapewne zbyt wiele zabawy nie będę miał. Nie troszczę się o ciebie, głupi kutasie. Po prostu mam nadzieję, że jak już się ciebie pozbędę, to zdążę się pobawić. A chciałbym ci przypomnieć, że nawet nie tak dawno parę razy wygrywałem.

Przypomniałem sobie. Jakieś domówki, imprezy, knajpy. Kiedy byłem pewien, że urywał mi się film na jakiś czas, kiedy ludzie mi mówili, że śmiałem się jak popierdolony, kiedy opowiadali, że prosiłem, żeby mnie strzelić w mordę, kiedy.. Och.

No właśnie. Widzę, że zaczynasz kojarzyć. Co za tym idzie, wiesz, co cię może czekać. To zaczyna być coraz zabawniejsze.

Stanął w drzwiach, obrzucił mnie jeszcze jednym spojrzeniem, ten typ spojrzeń, które posyła się psim odchodom na ulicy.

Jestem blisko. Zawsze. Pamiętaj o tym. Nie zapominaj też, że przegrywasz i że możesz liczyć na to, że pewnie niedługo się odezwę.

Zniknął, rozpływając się w tej samej chmurze nikotyny, co zawsze. Pozostawiając za sobą jeszcze większy mętlik, burdel, niepokoje. Ale też nowe wieści. Fakt, że wrócił do naszego chorego związku w celu przejęcia wszystkiego, że mu się udawało, że zgniotłem puszkę i że faktycznie się poryczałem gdzieś po drodze. To, że mój mały zołnierz śmierci, jeden z dwudziestu na paczkę lekko mnie przypalił w palce i że na klawiaturze jest trochę popiołu, bo po drodze nawet nie ściągałem dymu. Świadomość kompletnego rozpierdolenia i strachu przed snem, przebudzeniem się nazajutrz i wszystkim, co ma nastąpić od dowolnej następnej sekundy. Odpaliłem papierosa, zgasiłem komputer i położyłem się do łóżka nucąc po cichu jak mantrę refren z Yoav - Adore Adore.

Chyba jednak najgorsze z tego wszystkiego było to, że czułem się lepiej, kiedy stał obok.