2011/03/25

Poniższa notka zawiera tekst.

Nie mam fajek, nie mam alkoholu, mam umiarkowany humor i jest późna godzina nocna. Mniej więcej te myśli mi towarzyszyły, kiedy otworzyłem edytor tekstu starą komendą i spojrzałem się tępo na białą przestrzeń zasłaniającą część pulpitu.

Pomimo silnego postanowienia powrotu do pisania doskonale widać jak wyszło. Myślę, że to się bierze w sporej mierze z tego, że moje dni są tak samo przerażająco bezpłodne jak pełne wrażeń.

Everything is a copy of a copy of a copy.

Zatem trzeba było się postarać, żeby było ciekawiej. Mam za sobą SPODkanie Fandomowe 8-bit Edition, wesele Geru i Toru (jeszcze raz setki lat młodej parze), konwent DoubleBack (jeden z najbardziej epickich EVER). Gdzieś w międzyczasie domówka u kabota, dzieisątki wysłanych CV, wszystkie kolejno odrzucane, marazm i bzdura konieczności otwierania oczu rano.

Miałem emigrować, nie wyszło. Miałem mieć pracę, nie wyszło. Miałem się ogarnąć... Trochę wychodzi. W moim życiu stosunkowo niedawno pojawiła się O. Zrobił mi się z tego mały zamęt, ale kurz opada, dłonie się znajdują, ciepło się udziela. Mam nadzieję, że będzie okej, tym razem.

Niechęci do miasta, które mnie otacza zaczynają brać górę. Pewnie dlatego, że miałem szansę zwiać na długo, że widziałem w stosunkowo niedługim czasie wszystkich tych wspaniałych, kolorowych ludzi, że było głośno i radośnie, a teraz znów jest jak jest. Kiedy ląduję przy ulicy Zwycięstwa z torbą, plecakiem, czymkolwiek, mając na sobie jeszcze emocje, zapachy, ściskając butelkę z resztką wody, na szyi nosząc identyfikator a w środku jeszcze ogień i rozglądam się po szarych budynkach, zmęczonych, beznamiętnych ludziach oraz neichętnych spojrzeniach, to mam ochotę wrzeszczeć.

To otoczenie przytłacza. Jest... Z braku lepszego słowa, głupie. Nie jestem chętny temu, co tu jest, a to nie jest chętne mnie. Mam wrażenie, że całe Gliwice toczy jakaś szara masa, syf który przekrada się pod elewacjami, obok kratek piwnicznych, przy wejściach do knajp i przez kable.

Coraz mniej frajdy znajduję w chadzaniu po lokalach, które jeszcze nie-aż-tak-dawno zastępowały mi dom. Ludzie przestali być tacy jak niedawno, wszystko się pozmieniało. Coś idzie na przód, coś zostaje w miejscu, coś się cofa. Chciałbym wiedzieć w którym punkcie tego wszystkiego znajduję się ja.

Twitter swoim niebieskim ptakiem zachęca mnie do wykrzyczenia siebie w 140 znakach. Facebook daje mi 420 znaków przestrzeni, żebym powiedział o czym myślę. telefon raz na jakiś czas wibruje wiadomościami na które nie mam jak odpisać. Siedzę o tej popieprzonej godzinie, słucham Paramore i zastanawiam się co zrobić ze swoim życiem dalej. Mam deadline - miesiąc. Muszę w tym czasie znaleźć pracę i się wyprowadzić. Jak nie, to - mówiąc językiem przodków - mam przejebane.

Cóż, pisanie tego przyszło mi w wielkich bólach i trudach, z racji wszędobylskich okienek, powiadomień, maili, zdjęć i tym podobnych. Czasem kurwica może strzelić jak próbuję się na czymś skupić i dostaję kolejne "Ale stary, to MUSISZ zobaczyć". Kiedyś zacznę do was strzelać.

Nie, nie żartuję.

Dwa słowa na koniec: Tytuł nawiązuje do pewnej cudownej Łódzkiej grupy o nazwie "Zawiera Zawartość". Przeprowadzili oni śmiałą akcję rozklejania po autobusach absurdalnych wlep odszarzających ludzkie humory i otoczenie. Mam nadzieję, że pomysł się spopularyzuje, oferują wysyłanie szablonów. Polecam ich znaleźć na facebooku, tam da się złapać kontakt.

2011/03/01

Brat wszystkich.

Brachu. Przyjacielu. Bracie. Ojcze. Teściu. Tato. Synu. Chłopie. Stary. Bro.

Przydomki, które przylegają. Często chcę, czasami bardzo sobie tego nie życzę, ale i tak je akceptuję, bo dlaczego nie. Takie czy inne nazwanie stanu rzeczy. Ludzie - w tym ja - mamy ten zabawny spobób ogarniania otoczenia. Łatwiej nam ponazywać otoczenie jak rodzinę.

U mnie to się zaczęło ładnych parę lat temu i miało to wtedy zupełnie inny wymiar, tak nazywałem ludzi faktycznie szczególnych, wyjątkowych, którzy w jakiś sposób zaistnieli. Pamiętam moich pierwszych cyber-rodziców, wspaniali ludzie, do dzisiaj mają bardzo szczególne miejsce w moim sercu.

Teraz to bardziej jak fiszki w segregatorze. "O, tato, to moja córka/siostra/syn/wnuk". Spoko, niech będzie, dostanie zieloną fiszkę, trafi do osób które umiarkowanie znam, bardziej z knajpy, trochę przy kości, ze znośnym poczuciem humoru.

Przyznam się szczerze, że szlag mnie powoli trafia. Z smsem o treści "Wow, ty jesteś taki kochany. Jak ojciec, albo brat." zaczynam dostawać powolnej piany. Moja coraz gorsza się umiejętność kontaktów z ludźmi z niską zawartością alkoholu we krwi i nikotyny w płucach zaczyna być coraz bardziej doskwierająca, nałogi i socjopatia czule mnie otulają do snu, dzień w dzień.

Cieszy mnie, że tylu ludzi chce mnie trzymać blisko. To miłe z ich strony. Ale moim głównym problemem jeszcze jakiś czas temu było, jak napisałem Tygrys, to, że dla osób które są dla mnie naprawdę bardzo ważne ja jestem ważny dalece za mało i dla osób, które nie są dla mnie aż tak istotne ja jestem ważny aż za bardzo.

Odpisała, że nie zapyta się do której grupy należy, bo jakby poznała odpowiedź to mogłaby się obrazić. Jak jej nie kochać.

Ale po pewnym okresie czasu który minął od tamtej rozmowy wiem, że moim problemem jest to, że jestem po prostu zajebiście zagubiony w tym wszystkim. Nie wiem kto jest kim, co piętnaście minut okazuje się, że ktoś mi ratuję dupę na inny sposób i każdemu jestem wdzięczny, ale przy takich ilościach ludzi, którzy się przewijają to zaczyna być po prostu miksem. Nie wiem kogo jak traktować, do kogo jak podchodzić, przy kim mogę czuć się swobodnie, przy kim powinienem podkulić ogon, wszyscy z tego punkty wydają się być równie rozproszeni jak moje wymiociny na parkingu przed klubem.

Jestem pewien ledwo paru osób z przeszłości. wszyscy poznani i zaadaptowani mniej lub bardziej niedawno, a coraz ich więcej to plamy, mazy, tło z muzyką, krzykiem i rwanym montażem godnym zajawki następnego sezonu Skins.

Po przebrnięciu przez 2/3 butelki wina dzisiejszej nocy przy monitorze po raz kolejny zastanawiam się co zrobić ze sobą. Dostałem bramkę, możliwość, opcję. Mogę spełnić - mniej lub bardziej - to, co można nazwać "marzeniem" z braku lepszego słowa, chociaż cena za to też jest niemała. Mam za dużo smyczy, mam za dużo rzeczy, które mnie tu trzymają, mam za dużo kotwic. Muszę się z tego otrząść. I need to move along, I won't find the droid that I am looking for here.

On a long enough timeline, the survival rate for everyone drops to zero.

Trzymając się tej zasady staram się żyć. Powiedziałem ostatnio pewnej pani, że może ona ma poukładane życie, ale ja mam co wspominać. Żyję teraz tak, żeby było wesoło, psychopatyczny, hedonistyczny socjopata, taki Joker jaki kraj. Tak naprawdę gdzieś, na pewnym etapie niczym się nie różnimy, ty, ja, osoba którą masz po lewej, ludzie za oknem. Każdy dąży do tych samych celów, po prostu drogi mamy solidnie popierdolone. Czasami trzyma nas strach. Czasami trzyma nas wiara, która tak wiele od strachu się nie różni. Czasami trzyma nas to, że nie jesteśmy skurwielami, a czasami właśnie to, że nimi jesteśmy.

Każdy z nas ma kamień u szyi, każdy z nas umiera po trochu.

Trik polega na tym, że trzeba jak najlepiej wykorzystać to, co mamy tu, pod nosem i teraz.

Ja jestem łajdakiem, świnią i chamem. Przy okazji potrafię być naprawdę miłym, czarującym młodym człowiekiem, lat dwadzieścia dwa, dobrze ubranym, z niemal nienagannymi manierami, przyjemnym głosem i stosownym zapachem. Otwórz katalog, wybierz wersję Michała jakiej potrzebujesz dzisiaj.

Brat, bro, brach, ojciec, kumpel, przyjaciel od serca, nieśmiały chłopiec, skończony dupek, cyniczny chuj.

Pick one, name it.